Dziesięć dni po Ekstremalnej Drodze Krzyżowej... Dzięki niej mój post, postanowienia, Triduum Paschalne i Wielkanoc zostały w pełni przeżyte.

To był dla mnie wyczyn, ponieważ jestem rok i 4 miesiące po operacji kręgosłupa i czekam na kolejną...

Dzięki wierze i pomocy osób, które mnie wspierały, dokonałam tego. Tu chciałam podziękować synowi i siostrze za opiekę nad córeczką. Mojej drugiej siostrze za wspólne treningi, na które wyciągałam Ją przez 20 dni o 5 rano. Cioci za modlitwę i wiarę w to, że mi się uda. I mojemu mężowi, który był ze mną do samego końca, chociaż pęcherze pod stopami miał już w Chłapowie.

Wszystko zaczęło się od tego, że 10 kwietnia mieliśmy z mężem 20 rocznicę ślubu.

Chcieliśmy wyjechać do Pragi, gdzie wszystko się zaczęło, ale od początku coś stawało na przeszkodzie. Gdy mąż powiedział, że nie wie, czy w ogóle będzie w domu (ze względu na prace), powiedziałam, że idę na EDK. Mąż zdecydował - zapisz mnie też - będę to będę, a jak mi się nie uda to trudno... I tak zaczęła się nasza wspólna droga... Rozważająca nasze życie, grzechy, spojrzenie oczami Jezusa na druga osobę i Jego cierpienie za nasze grzechy.

Droga z Jastrzębiej Góry do Chłapowa, po miękkim piasku, uciekającym spod nóg, miejscami piach przykrywał kamienie i tam bardzo bałam się o mój kręgosłup, nie mogłam skupić się na modlitwie, bo bardziej myślałam o tym, aby nogę dobrze postawić. I ludzie dookoła z czołówkami, co rusz obracający się "dawali" światłem po oczach. Mąż oddalił się dosyć daleko, więc byłam niezadowolona, że nic nie wziął do siebie z kazania. Przy pierwszej stacji już poprosił o plastry. Zaczęliśmy nasze rozważania Ks. Dominika Chmielewskiego dla małżeństw i robić wszystko według wskazówek. Do Władysławowa doszliśmy w towarzystwie szwagra oraz siostry. Tam szwagier zrezygnował (problem z kręgosłupem), wtedy pomyślałam, następna będę ja... Od Władysławowa do Chałup szliśmy ścieżką rowerową, w skupieniu i modlitwie; różaniec był moją siłą. Ludzi było mniej, nieliczni skręcali na Bałtyk, ale nawet podczas marszu było widać, jak przez las wracają na ścieżkę.

Drogę z Chałup do Kuźnicy postanowiłam przejść plażą (siostra i mąż zostawili mi wybór ze względu na plecy). I tu był kryzys... Wtedy z ratunkiem przyszedł różaniec. Dochodząc do Kuźnicy, zrezygnowałam z dalszej drogi plażą. W Kuźnicy zrezygnowała moja siostra. Myślałam, że przez mój wybór plaży będę kolejną osobą, która się wycofa, a jednak szłam dalej...

Droga z Kuźnicy do Jastarni minęła szybko i bez szczególnych dolegliwości. Za to w ciepłym kościele w Jastarni przyszła chwila zmęczenia, ciężkich powiek i ziewania. Szybkie rozważanie więc i dalej w drogę, przecież Jurata nie jest już daleko. To był cel, o którym myślałam, że jak dojdę, to już będę zadowolona.

Jurata... Kościół, gdzie często w niedzielę jesteśmy na mszy... I chęć dalszej drogi pomimo bólu i zmęczenia. Starałam się o tym nie myśleć, tylko skupić się na tym, że przecież chcę nieść ten krzyż... Nasz krzyż.

Została ostatnia Stacja, nie mogę zrezygnować.... Dla naszego zbawienia Jezus nie zrezygnował, a przecież wiedział, co będzie przeżywał. Przypomniał mi się mój poniedziałkowy sprawdzian w drodze samotnej plażą z Władysławowa do Kuźnicy – 12 kilometrów, gdzie przystanek zrobiłam tylko po to, aby otworzyć Pismo Święte na przypadkowo wybranym fragmencie. To była Ewangelia Św. Mateusza (14, 22-33), w której jest wers "czemu zwątpiłeś, człowieku małej wiary?". Te słowa brzmiały w mojej głowie...

Wtedy powiedziałam, nawet na kolanach, ale dojdę. Kręgosłup już był w takim stanie, że nie mogłam się skręcać, ani za długo zatrzymywać, a ponieważ mąż już ledwo szedł, więc chciał częściej robić przystanki, co nie pomagało mi w wędrówce. Nogi odmawiały posłuszeństwa, buty wydawały się o dwa numery za małe, każdy kamyczek czułam pod podeszwą, jakbyśmy szli boso. Wtedy powiedziałam mężowi, że jeśli przejdziemy tę drogę, to wszystko już pokonamy i damy radę. Podsumowaliśmy nasze życie, zostawiliśmy za sobą wiele spraw, mieliśmy w końcu chwilę dla siebie w samotności... Przemyślenia i rozważania dawały ciągle nowe odsłony naszych słabości i naszej niedoskonałości. Modlitwy za dzieci, rodzinę, zmarłych, bliskich, znajomych, dawały inny obraz poddania się trudowi przejścia.

Dotarliśmy do Helu, do ostatniej Stacji przy zejściu do portu, tam... Rozpłakaliśmy się... Odczytaliśmy nasze ostatnie rozważanie przed modlitwą... Potem kierunek kościół, nigdy tu nie byłam, ale nogi same prowadziły... I tam trafiliśmy prosto do św. Antoniego i św. Józefa (nasza parafia jest pod wezwaniem św. Antoniego, a córka urodziła się 19 marca - w Józefa). I to był dopiero początek mojego dalszego postanowienia. Jakie było moje zdziwienie, gdy mąż powiedział, że chce ze mną uczestniczyć w dalszym etapie

Wszystko kierowane ręką Boga, nawet tak szybki powrót i transport do domu był cudem. A tu już czekała wyspana córeczka, skora do zabaw. Wtedy z pomocą przyszła siostra. Mogliśmy dwie godziny odespać. Tak mogłam realizować dalszy plan, który kończył się na nocnym czuwaniu w Swarzewie. Na mszy, w której mogłam podziękować i spowiedzi, która była bardzo przemyślana, z porządnym rachunkiem sumienia. Czułam się szczęśliwa jak nigdy dzięki EDK. Moje Święta nabrały większej wiary i pełnego przeżycia Zmartwychwstania Pańskiego.

Tak 20 lat po ślubie przeżyliśmy naszą rocznicę. Mając Boga obok, wiemy, że jesteśmy w stanie przetrwać każdą burzę, uczymy się siebie każdego dnia do końca naszych dni i od nas tylko zależy, jak daleko dojdziemy...

Edyta